Praca sapera – wyzwanie dla najlepszych czy średnio śmieszny absurd?

Praca sapera – wyzwanie dla najlepszych czy średnio śmieszny absurd?

Zdecydowanej większości poszukiwaczy kojarzy się z kozakiem, który ma jaja tak twarde, że potrzeba nie lada wybuchu, żeby je skruszyć. Ogólna opinia licuje też z tym, że w Polsce saperzy mają zdecydowanie mniej do roboty niż chociażby we Francji. Czy jest to jednak prawda? Przed Wami blaski i cienie saperskiego żywota w Polsce.

Dużym szokiem dla zdecydowanej większości jest fakt istnienia sektora prywatnego w saperstwie – tak zwanego saperstwa cywilnego. Temat trochę odsłonił się dla postronnych za sprawą kilku sporych afer (a jakżeby w naszym kraju inaczej sprawa miała nabrać rozgłosu), ale nadal saper jednoznacznie kojarzy się z wojskiem i tłumaczenie, że to praca jak każda inna jest dość kłopotliwe. W Polsce kwalifikacje zawodowe do wykonywania zawodu sapera zyskuje się po pozytywnym zakończeniu egzaminu saperskiego, poprzedzonego kursem. W praktyce wygląda to tak, że po 3 dniach kursu idzie się na egzamin, który dziwnym trafem ma 100% zdawalności. Brzmi podejrzanie? Witamy w Polsce.

Saper kojarzy się z człowiekiem, który ma szeroką widzę o tym, który kabelek przeciąć. Problem w tym, że u nas nie na tym polega jego praca. W naszych warunkach saperzy cywilni zajmują się przede wszystkim tak zwanym oczyszczaniem terenu. Teoria mówi, że do poszukiwania i podejmowania przedmiotów niebezpiecznych potrzebna jest wiedza. Praktyka nie pozostawia złudzeń, saperem w tym kraju może zostać każdy, kto ma akurat wolne około 2700zł, ma 3 dni czasu na kurs i jest w stanie nauczyć się podczas kursu podstaw z zakresu znajomości broni i amunicji oraz BHP (przypominam o stuprocentowej zdawalności). Mamy więc całkiem sporą grupę ludzi, która pracuje przy rozminowaniach terenu bez jakiegokolwiek realnego przygotowania.

Szczęście w nieszczęściu, że praca rodzimego sapera nie polega na rozbrajaniu ładunków, pocisków czy min. Prawo na to nie pozwala i metodyka pracy nie obejmuje takiego rodzaju postępowania z przedmiotami niebezpiecznymi. Saper cywilny ma przedmiot znaleźć wykrywaczem, wykopać, ocenić czy jest bezpieczny czy też nie i przekazać do magazynu materiałów niebezpiecznych. W Polsce w zdecydowanej większości znaleziska niebezpieczne obejmują niewybuchy i amunicję porzuconą (definicje można przeczytać w jednym z moich artykułów, więc nie ma sensu rozwodzić się nad tym tutaj), a więc znaleziska dość odporne na próby inicjacji ładunku poprzez manipulację obiektem. Stąd wypadki związane z materiałami wybuchowymi są dość rzadkie (kilka w ciągu ostatnich kilku lat, dość intensywnych pod względem rozminowywanego materiału). Znacznie częściej uszczerbek na zdrowiu sapera powodują kwestie tak banalne, jak kontuzje w wyniku przeciążenia organizmu i wypadki związane ze środowiskiem pracy. Jak zapewne się domyślacie, od czasu do czasu ktoś wpadnie w pokrzywy lub spróbuje wyłupić sobie oko gałęzią w myśl zasady: „Sprzęt ochronny jest dla słabych”.

Wydawać się więc może, że bycie saperem jest fajne. Przygoda z wykrywaczem i szpadlem w dłoni, historyczne ciekawostki dookoła i na koniec jeszcze za to płacą, do tego całkiem nieźle. Oczywiście pozory mylą, i to cholernie. Przede wszystkim to dość ciężka praca fizyczna (ot, i wychodzi sekret krótkiego i „skutecznego” szkolenia), gdzie nie musisz wiedzieć z czym pracujesz, byle byś pracował szybko i skutecznie. Drugim mitem są niesamowite znaleziska „poboczne” przy pracy z detektorami. Prace zazwyczaj prowadzone są w miejscach, gdzie nie zalega praktycznie nic poza amunicją i pozostałościami po niej, więc o pełnym bagażniku hełmów, wiadrze bagnetów i kieszeniach pełnych odznaczeń samego Guderiana możecie zasadniczo zapomnieć. Najmniej zabawnym z paradoksów jest to, że im ciężej pracujesz, tym mniej zarabiasz. Metodyka pracy sapera cywilnego zakłada wynagrodzenie przewidziane od oczyszczonego hektara. Logicznym jest więc, że na hektarach „czystych”, o małym natężeniu sygnałów w gruncie, zarabia się więcej, a pracuje szpadlem mniej. Analogicznie – jak trafisz do piekła, gdzie dzień za dniem twoje plecy zmuszone są podjąć nawet kilkaset pocisków i setki kilogramów złomu, twoje zarobki będą śmiesznie niskie.

Czy więc praca jako saper w Polsce to brudna rzeczywistość, a nie życie na krawędzi? Niestety w zdecydowanej większości przypadków tak – Polska w dziedzinie wiedzy saperskiej utknęła w latach 40. Nie szkoli się wyspecjalizowanej kadry, gdyż Wojsko Polskie zajmuje się tylko interwencyjnym podejmowaniem materiałów niebezpiecznych oraz utylizacją tego, co znajdą saperzy cywilni. Na szczęście możliwości wysadzeń przez firmy cywilne są dość ograniczone. Co za tym idzie, naszymi drogami mkną pojazdy patroli saperskich wypełnione zardzewiałą śmiercią, niejednokrotnie przez obszary miejskie. Rzecz nie do pomyślenia na Zachodzie, u nas normalka. W połączeniu z praktycznie zerową wiedzą saperów cywilnych mamy piękny obraz „trzeciego świata”, o którym mało kto w Polsce wie.

Jakie są jasne strony? Prócz oczywistego szpanu przy kumplach – podryw na tekst „Hej dziewczyno, rzuć frajera dla sapera” dalej ma skuteczność, szczególnie w tych bardziej zapomnianych przez bogów i cywilizację miejscach, a często tak właśnie wygląda krajobraz po byłych poligonach, które w ostatnich latach oczyszczano za unijne pieniądze. Brygada kilkudziesięciu saperów na kwaterach zazwyczaj wprowadza wiele kolorytu w życie wsi, a jak dodamy do tego fakt, że to wybitnie męskie towarzystwo. Saper też nie ryba, po ciężkim dniu lubi się napić, a śmiałkom prychającym śmierci w twarz zazwyczaj nie brakuje fantazji podczas wieczornych manewrów. Byle tylko po kilku głębszych zbytnio nie spodobał się któryś kolega po szpadlu, bo wśród saperskiej braci próżno szukać hispterów i innych rurkowców.