Pistolet Liberator .45 ACP
Czasy minionej wojny wydają się już tylko ponurym pomrukiem historii, być może błędem jest zapomnieć. Być może jednak warto żyć nadzieją, że nie będziemy musieli żyć jak nasi dziadkowie w przykładowej akcji z ,,Czasu Honoru”, ,,Kolumbów”, ,,Kanału”, czy ,,Popiołu i Diamentu”.Ci wszyscy wspaniali bohaterzy, którzy jakże często ginęli okrutną śmiercią w imię naszej wolności, dobrobytu i świętego spokoju, wszyscy oni musieli stanąć do walki ze znienawidzonymi okupantami – niemieckim i sowieckim. Często tak jak zastała ich wojna – bez butów, pasa i munduru, a bronią musiało być nazwane to wszystko, co akurat wpadło w ręce. Czasem skałkowiec po dziadku z zaborów, czasem Vis wykopany z ogródka, zdobyczna ,,parabelka” zdobyta na pijanym żołnierzu, a czasami dwukilowy młotek, czy zwykły nóż. Wszystkimi tymi rodzajami ,,broni” żołnierze armii podziemnej posługiwali się perfekcyjnie, zadając wrogom ojczyzny największy w dziejach historii wojen cios – cios wymierzony od całej struktury nowego Państwa – Polski podziemnej. Wśród umysłów rządzących w Państwach sojuszniczych fakt ten został dostrzeżony i doceniony, na potrzeby ruchów oporu w Polsce, a także Jugosławii, Grecji, Francji i innych krajów, powstały tajne biura służb specjalnych (OSS w USA, oraz SOE w Anglii), zajmujących się szkoleniem, koordynacją działań poszczególnych grup, wysyłaniem agentów, tworzeniem oddziałów specjalnych zrzucanych nad terytorium okupowanym – czego wymownym przykładem są nasi Cichociemni. Integralną częścią pracy tych biur było wytwarzanie całej gamy specjalistycznego sprzętu do walki, łatwego do ukrycia i przeniesienia, śmiercionośnego i co najciekawsze, nie mającego czasem kształtu broni palnej. Były więc to strzelające pióra, zapalniczki, klamry, sygnety, czy papierosy, wybuchowe walizki, bryłki węgla, czy cegły, ostrza ukryte w butach, klapach garniturów, ołówkach, mini kusze, garoty, sztylety… Jednak najbardziej intrygującą z ,,całego towarzystwa” konstrukcją był specjalny pistolet jednostrzałowy, wyprodukowany w USA przez firmę GLC, o nazwie Liberator – broń zasilana nabojem 11,43 ACP, krótka lufa o długości 100mm pozbawiona była gwintu, przyspawana na stałe do szkieletu wykonanego ze znitowanych blaszanych wyprasek, gwarantowała śmiertelny strzał na dystansie do 5m. Duża moc obalająca 45-ki rekompensowała trochę konieczność oddawania kolejnych strzałów. By je oddać należało bowiem przy pomocy ołówka, patyczka, czy podobnego przedmiotu usunąć z lufy tkwiącą tam łuskę (w konstrukcji brak było bowiem pazura wyciągu łusek), następnie z rękojeści będącej schowkiem na 10 zapasowych sztuk amunicji wyjąć kolejny nabój, załadować go, odciągnąć w tył stopkę zamka i oddać następny strzał. Jak widzicie długotrwała sprawa, szczególnie podczas ,,roboty” na mieście, gdzie każdy odgłos wystrzału przyciągał niczym magnes wrogie patrole kolaborantów, agentów gestapo, czy pospolitych szmalcowników. Liczyła się więc przede wszystkim dokładność. Pamiętacie sławne już motto AK: ,,Każdy pocisk – jeden Niemiec”? Pasuje tu jak znalazł. Pistolet ważył ok. pół kilograma, konstrukcja o długości 140mm, prędkość początkowa pocisku 250m/s. Wyprodukowano przeszło 1 mln sztuk, które rozrzucono podczas zrzutów nad okupowanymi terytoriami w Europie. Dostarczano je w foliowych opakowaniach z komiksową instrukcją użycia. W tej chwili stanowią cenny eksponat muzealny i hobbystyczny. Bardzo ciekawa pozycja dla każdego lubiącego historię Drugiej Wojny Światowej.